Była cisza. Lecz przerwało ją twoje pieprzenie
Jaki to ty jesteś guru a mój rap to pierdzielenie
Jak w Jemenie. Zamach miał być dziś na moją płytę
Krytykujesz w słowotoku agresywnie i z zachwytem
Taktu szczytem. Jest obrana przez ciebie taktyka
Stosy wyzwisk i oskarżeń , a gdzie jakaś retoryka?
Coś nie styka? Ja mam w tobie widzieć rymów mistrza
A te twoje wypociny są jak Nagasaki zgliszcza
Takiś bystrzak, tylko co gdy się okaże
Że riposta moja znowu cię pozbawi twych rap-marzeń?
Seria zdarzeń, zdaje się na to wskazywać
Nie potrzeba nawet wróżki żeby karty tu odkrywać
Boki zrywać. Kiedy słucham te zarzuty twoje
Aż dziw bierze że się trzymam i na nogach jeszcze stoję
Twe podboje. To nie Grunwald ani żadna Troja
Bo są same niewypały w twoich rapowych nabojach
Kontra moja – i puszczają szybko ci zwieracze
Klęska nawet po „mocarzu”, nie pomogą dopalacze
Co ja „pacze”? Nagle zwija się ta twoja armia
W ringu zero argumentów, to nie Hobbit albo Narnia
Strach ogarnia. Patrzysz wkoło lecz znikąd pomocy
Jakbyś strzelił sobie w jaja z własno wykonanej procy
Tak do nocy. We śnie też będą koszmary
Lecz to tylko twoja wina, że się gorycz leje z czary
Lipa stary. Może czas odstawić też browary
W takim stanie masz szans zero, nie unikniesz srogiej kary
Czary mary. Lecz tu magia także nie pomoże
Bo jak znów wychylisz głowę no to będzie tylko gorzej
Pełno schorzeń. Ostra cię dopada dzisiaj „schiza”
Gdy mój rap to prima sorte a ty wciąż grasz po remizach
Co to „schiza”? Pytasz się w strasznym amoku
Ale jak ci wytłumaczyć skoro jesteś w ciężkim szoku
Przecież w tłoku. Oba twoje są neurony
I cokolwiek nie wymyślisz, rejestrują moje drony
Marne plony. Znów nie zagrasz jako diva
Bo efektem twych wypocin jest kolejna lewatywa
Nowa ksywa. Może bądź „ z dupy kolesiem”
Znów mi zarzuć elokwentnie że spacery lubię w dresie
Międzylesie! To Warszawy są zielone płuca
A ty bredzisz nieustannie, a gdy sikać chcesz to kucasz
Wszak onuca. W tej pozycji nabierze wilgoci
I wychodzi szybko na jaw jak się w stresie non stop pocisz
Słów dobroci. Nie usłyszysz dziś ode mnie wcale
Sam się pław w beznadziejności i twórczości twej banale
I tak stale. Co nie powiesz to na śmiech się zbiera
To ostatnie moje zdanie. Goń się leszczu. Ciach bajera.